top of page

19th century stories

  Kartka z pamiętnika Wojtka K. (2)  

 

Drogi Pamiętniku!

Wczoraj przeżyłem niesamowitą przygodę. Szukałem informacje o pierwszej Wystawie Światowej, na swojej komórce, leżąc sobie w łóżku. Nagle przeniosłem się w czasie do roku 1851 na tereny miasta zwanego Londyn. W tym roku odbyła się pierwsza Wystawa Światowa, zwana Wielką Wystawą. Znalazłem się w pięknym Pałacu Kryształowym i zobaczyłem mężczyzn ubranych w czarne płaszcze i cylindry i panie w pięknych strojach. Piękne rzeźby, obrazy, liczne maszyny. Wzrok zebranych przyciągnął Koh-i-nor, jeden z największych diamentów świata. Stałem tak parząc na niego i zastanawiałem się gdzie jestem i nagle zobaczyłem na znaku tabliczkę z napisem 1851 r. przez chwile przeraziłem się, bo coś cofnęło mnie w czasie o ponad 165 lat wstecz, ale szybko się otrząsnąłem i poszedłem się kogoś spytać o drogę. Nagle zobaczyłem królową Brytanii. To była Wiktoria Hannowerska ówczesna królowa Wielkiej Brytanii, otwierająca Wystawę Światową. Podszedłem do niej i gdy miałem jej się o coś spytać 30 strażników otoczyło mnie i próbowało mnie związać. Królowa zapytała się mnie kim jestem? Jana to odpowiedziałem najmilej jak mogłem: – Nazywam się Wojciech Kufel. – Czego ode mnie chcesz?- zapytała – Szukam kogoś kto pomógłby mi wrócić do mojego świata. – Przepraszam ale nie mogę ci pomóc - odpowiedziała i poszła dalej. Zmartwiłem się, gdyż nie wiedziałem jak wrócić do swoich czasów. Chodziłem po wystawie oglądając i rozmyślając co zrobić. Wtem przy jednym z eksponatów poproszono mnie o pomoc przy zademonstrowaniu jak działa. Kazano mi położyć się na dziwnym łóżku… a że byłem zmęczony prawie natychmiast zasnąłem, nie dopytując się jak ono działa. Pobudka była bolesna. Leżałem na podłodze, w swoim pokoju. Rozejrzałem się dookoła. Moje biurko, książki i wszystko wróciło. Zobaczyłem, że komórka leży obok mnie, patrzę, a tam pisze o łóżku-budziku, które zrzuca śpiącego człowieka o dowolnej porze. Hm… czyżbym miał takie łóżko, czy raczej źle mi się spało i wylądowałem na twardej podłodze …

  Kartka z pamiętnika Dawida J.       

21 października 1805 r.

            Obudziłem się z strasznym bólem głowy, przed oczami wirował mi cały świat. Jeszcze wczoraj byłem w swym pokoju i uczyłem się z książki z historii o wojnach napoleońskich, a dzisiaj, siedzę w kajucie okrętu i nie mam pojęcia co ja tu robię. Po wnętrzu kajuty wnioskuję, że jest to stary statek, podobne wnętrza widziałem w swojej książce. Ale zaraz, zaraz. O co w tym wszystkim chodzi? Nagle słyszę jakiś wybuch. Okrętem, na którym się znajduję potężnie wstrząsało. Wychodzę na pokład i ku mojemu zdziwieniu  znajduję się w środku bitwy morskiej. Ze wszystkich stron słychać wystrzały armat, w powietrzu unosi się zapach prochu. Ludzie biegają wykonując polecenia wykrzykiwane przez człowieka, którego postać jakoś dziwnie jest mi znajoma. Nagle doznałem „oświecenia” – przecież jest to Hostio Nelson, angielski admirał, o którym wczoraj czytałem. Jakież było moje zdziwienie, gdy sam Horatio Nelson zawołał w moim kierunku:

- Chłopcze, co tak rozdziawiłeś usta i stoisz jak kołek. Rusz się i pomóż swym kompanom. Walczymy o naszą ojczyznę.

            Człowiek ten samą swą postacią potrafił wywrzeć ogromne wrażenie. Emanowała z niego pewność siebie i poczucie własnej wartości. Nie myśląc długo wykonałem Jego polecenie. Zaskoczenie, oszołomienie, a może amok, w który wpadłem spowodował, że uwijałem się jak w ukropie nie myśląc o niebezpieczeństwie. Już po jakimś czasie przestałem zwracać uwagę na przelatujące kule armatnie, wystrzały z muszkietów, czy krzyki rannych. Nagle moim oczom ukazał się straszliwy widok. Zobaczyłem jak admirał Nelson przewraca się i zaczyna krwawić. Ponownie wydał mi rozkaz:

- Podejść chłopcze i zanieś mnie do kajuty.

Mimo bólu jaki musiał odczuwać był spokojny i dumny.

Gdy znaleźliśmy się w Jego kajucie zadałem mu pytanie:

- Panie, dlaczego wystawiałeś się na niebezpieczeństwo, czy było warto? Czy mam wezwać medyka?

On z resztek sił odrzekł:

- Nie, medyk przyda się innym marynarzom, mnie już nic nie uratuje. Pamiętaj chłopcze, żyjemy po to by służyć ojczyźnie, nic innego się nie liczy. Jestem dumny, że umieram w bitwie i mogłem się jej przysłużyć.

Po tych słowach umarł. Po raz pierwszy ktoś umarł na moich oczach. Przypomniałem sobie z książki do historii, że ów człowiek umarł w bitwie pod Trafalgarem 21 października 1805 roku.

            Nie wiem z jakie powodu zemdlałem, czy był to skutek widoku śmierci, czy uświadomienia sobie, że uczestniczyłem w tak okrutnej bitwie morskiej.

Gdy otwarłem oczy obudziłem się w środku nocy, w swoim pokoju. Czy to był tylko sen? Nie wiem, ale dzięki tej przygodzie dostałem szóstkę z kartkówki z historii (Pani profesor była zdziwiona szczegółowością z jaką opisałem bitwę morską pod Trafalgarem).

  Kartka z pamiętnika Oliwii G.        

10 luty 1840, Londyn

 

Znalazłam się na Cleveland Row, czyli miałam kilka minut drogi do Kaplicy Królewskiej w St. James’s Palace - miejsca, gdzie miał się dzisiaj odbyć ślub królowej Wiktorii i księcia Alberta. Już dużo wcześniej przygotowałam się do tej uroczystości, kupiłam sobie wielką suknię z tiurniurą i kapelusz - uznałam, że mój normalny strój nie pasowałby do sytuacji, w której się znalazłam. Byłam bardzo podekscytowana, że wezmę udział w ślubie babki Europy i zobaczę jak wygląda tak ważna uroczystość. Moją radość przerwała jednak myśl, że ślub zacznie się za chwilę, muszę się pośpieszyć ! Bardzo trudno było mi biegnąć w mojej gigantycznej sukni, ale (na szczęście) udało mi się przybyć na czas. Nagle usłyszałam, że ktoś mnie woła...

-Psssst ! Chodź tutaj - usłyszałam.

Trochę się wahałam, czy mam iść. Miałam być teraz w Kaplicy Królewskiej !

- Pewnie się przesłyszałam, nie będę tracić czasu - mówiłam w myślach. W tej chwili usłyszałam skrzypienie drzwi...

-Idziesz, czy nie?

Jednak się nie przesłyszałam. Ktoś na prawdę mnie wołał...

- Zdążysz jeszcze, nie martw się ! Też się śpieszę, to mój ślub !

- Królowa Wiktoria ? - zapytałam się nieśmiało.

- We własnej osobie ! 

To niemożliwe, spotkam królową ! Chyba wcześniej bym w to nie uwierzyła... Posłusznie skręciłam w kierunek wskazany przez królową. Okazało się, że to naprawdę ona. Stała w drzwiach jakiegoś domu, ubraną miała piękną suknię ślubną. W tej chwili przypomniałam sobie, że zawszę chciałam zadać jej pewne pytanie, a teraz była na to szansa.

- Wasza Wysokość, czy mogę się o coś spytać ?

- Pewnie, że możesz, ale najpierw to ja się o coś zapytam. Czy pomożesz w ostatnich przygotowaniach do ślubu?

- Ja ? Naprawdę ? Oczywiście, że tak ! - byłam taka zadowolona, że pomogę samej królowej.

- Ślub odbędzie się za trzy godziny, śpieszyłaś się niepotrzebnie - powiedziała z uśmiechem na twarzy.

- A ja myślałam, że się spóźnię ! - krzyknęłam zdziwiona.

- To o co chciałaś się spytać ? 

Och, całkowicie zapomniałam o moim pytaniu ! Byłam taka podekscytowana moją rolą !

- Wasza Wysokość, czy to było bardzo trudne zostać królową w tak młodym wieku ? - zapytałam. Byłam bardzo podekscytowana, że nareszcie się tego dowiem !

- Wiesz, na początku nie było łatwo... Thomas Carlyle pisał, że jestem "biedną małą królową". Kiedy zmarł mój tata nie wiedziałam nawet, że jestem tak blisko tronu, ale teraz, jak widzisz, rozmawiasz ze mną, a to znak, że wszystko mi się udało.

- W końcu się dowiedziałam ! To pytanie zawsze mnie nurtowało, nie wyobrażam sobie bycia królową w takim wieku - odpowiedziałam szczęśliwa. Nie wierzyłam, że to dzieje się naprawdę. Teraz czekał mnie cudowny dzień, który zapamiętam na całe życie. Szybko pomogłam królowej w przygotowaniach i razem udałyśmy się na jej uroczystość...

  Kartka z pamiętnika Marty K.     

Dzisiej 28 czerwca 1838 roku był bardzo wyjątkowy dzień. Uczestniczyłam w koronacji mojej przyjaciółki Wiktorii. Hanowerskiej. Niedawno ,bo 24 maja 1837r. byłam na jej 18 urodzinach, a później wszystko potoczyło się bardzo szybko. 20 czerwca 1837r. zmarł jej wujek Wilhelm IV i wówczas Wiktoria została królową. Mimo, że od 11 roku życia wiedziała, że kiedyś ten dzień nadejdzie, bo wtedy stała się następczynią tronu to kiedy nadszedł ten dzień badzo się denerwowała. Jeszcze wczoraj rozmawiałyśmy o jej obawach. Mimo, że jestem od niej trochę młodsza próbowałam przekonać ją,że będzie dobrą królową. Powiedziałam jej " kieruj się zawsze tym co Ci serce podpowiada" . Ona podziękowała mi za wszystko i powiedziała, że zapamięta te słowa. Dzisiaj w trakcie koronacji widziałam w jej oczach tyrochę lęku, ale dostrzegłam też radość, satysfakcję i szczęście. Jestem pewna, że podoła swojemu zadaniu. Mam tylko nadzieją, że jako Królowa Wiktoria nie zapomni o mnie i zawsze znajdzie dla mnie czas. Wczoraj kiedy pytałam ją o to powiedziała, że to iż została królową niczego nie zmieni i zawsze mogę na nią liczyć. Niech żyje królowa Wiktoria ! Moja przyjaciółka !

Kartka z pamiętnika Olgi M.

„WYBIERZ SIĘ GDZIE INDZIEJ, DOBRZE CI RADZĘ...”

jedyna ocalała strona z pamiętnika Olgi Meyer

 

                                                                                              „Jeśli zbyt długo patrzysz w czeluść,

                                                                                              czeluść zaczyna patrzeć na ciebie.”

                                                                                                                      Fryderyk Nietzsche

 

wczesny ranek, 30 maja 2016 roku, autokar, trasa numer 86, Katowice, Polska

            Chwała rodzicom za talent organizacyjny i dar przekonywania. Opłaciły się dobre stopnie, konkursy i nienaganne relacje z nauczycielami. Tydzień wystarczył, żebym wszystkich przekonała. Później zrzutka, wyznaczenie daty i mkniemy do stolicy. Uśmiecham się, cieszę razem z innymi, a w duchu liczę kilometry, słupki z numerami, ciągnące się wzdłuż drogi. Raz po raz zerkam w okno autokaru, na mijane tablice z nazwami miejscowości. Od Częstochowy już nie umiem się skupić, słowa się plączą, a myśli uciekają, jeszcze chwila i zobaczę profesora i TO, o czym tak wiele pisaliśmy maili. I TO DZIAŁA! Podobno działa naprawdę.

            Tylko żal, że w wielkim i grubym brulionie moich wspomnień została ta ostatnia strona. Na postoju postanawiam pisać drobnym maczkiem, by z wyprawy zmieścić na niej jak najwięcej. Przelewam na papier drobne mróweczki tekstu, może uda się upchnąć tu całą historię.

 

popołudnie, 30 maja 2016 roku, podziemia Centrum Nauki Kopernik, Warszawa, Polska

            Mój drogi pamiętniku, nie pamiętam żebym kiedykolwiek wcześniej tak się ekscytowała. Ręce mi się pocą, po plecach wdrapują się ciarki. Naciskam klamkę i otwieram drzwi pracowni profesora. Tak mi wstyd mój drogi mentorze. Tyle okazałeś mi zaufania, przyprowadzając wcześniej w to miejsce. Wiem, to głupie, to nieodpowiedzialne, to się może źle skończyć, to jeszcze nie zbadane, nie mogę, nie powinnam, można rozważnie, można później... ale tej nieroztropnej i jeszcze dziecięcej ciekawości nic nie powstrzyma.

            Bo najniebezpieczniejszymi marzycielami są ci, którzy śnią na jawie...

            Gry uruchamiam maszynę i pierwsze błyski elektrycznych wyładowań wypełniają pomieszczenie myślę tylko: który dzień? Który rok? Gdzie i po co? Co zobaczyć? Kogo spotkać? Czego dowieść?

            I nagle tak dziwna, głupia, mroczna myśl o strasznej historii z gry planszowej, w którą graliśmy ostatniej niedzieli. Obsesyjnie opanowującej nagle, jak kropla atramentu rozlewająca się na powierzchni mleka. Szybko. Nie wahać się. Na konsolecie wybieram datą i miejsce. BŁYSK.

 

wieczór, 8 listopada 1888 r., posterunek Policji, High Street, dzielnica Aldgate, Londyn, Anglia

            Błysk, dym, jeszcze w uszach szumi, za beczką w ślepym zaułku powoli rozprostowuję kości. Trzask i trzask, każdy staw trzeszczy jakbym ostatnie dwanaście godzin przeleżała na twardym i zimnym bruku. Przebijają się pojedyncze dźwięki. Stukot kopyt, nawoływania, policyjny gwizdek, na końcu uliczki widzę światło i zmierzam w tamtym kierunku. Ponad beczką na deszczówkę spoglądam w brudną szybę. Odbicie. Ja to czy nie ja? Jakby wyższa? Co mam na sobie? Czy tutaj jestem dorosła? Zaraz się przekonamy.

            Za zakrętem stanęłam naprzeciwko wielkiego komisariatu policji. Ludzie biegali na wszystkie strony. Na każdej ścianie i każdym płocie wisiały plakaty. Nagłówki zlewały się w jedną informację: śledztwo trwa, seryjny morderca z Whitechapel ciągle na wolności.

            Powoli weszłam do budynku i podeszłam do grubej pani w okularach, skrupulatnie segregującej dokumenty. Podniosła wzrok znad sekretarzyka, smutny uśmiech zagościł na jej twarzy. Zdawało się jakby mnie znała... Zanim zdążyłam cokolwiek powiedzieć, wskazała na drzwi z numerem 5, znajdujące się po prawej stronie, w korytarzu. Skierowałam się tam niezwłocznie i nieśmiało zapukałam. Otworzył mi starszy mężczyzna w kraciastej koszuli. Podał mi plik pomiętych papierów i kazał iść za grupą detektywów. Dostałam ciemne, podszyte palto, idealne na tę jesienną pogodę i skórzaną torbę z wyszytym numerem. Mimochodem spojrzałam na zawartość: latarka, mapa, szczypce, akta, niewyraźne fotografie. Ruszyliśmy, a ja po drodze stopniowo zagłębiałam się w historię złoczyńcy. Cztery zabójstwa, wycięte wnętrzności, zostawione listy i zabawa w kotka i myszkę ze stróżami prawami. Wehikuł przeniósł mnie dokładnie tak, gdzie chciałam. Zamyślona do granic, nie zauważyłam, jak wszyscy rozeszli się po zatęchłych uliczkach Whitechapel. Zostałam sama, a złowrogi syk zapalających się gazowych latarni ponuro zwiastował nadejście nocy.

 

noc, 9 listopada 1888 r., ulica Miller's Court , dzielnica Spitalfields, Londyn, Anglia

            Mgła podniosła się na wysokość kolan. Szłam w kierunku Spitalfields, a jasny i żółty blask latarni, zamienił się w sine, blade światło, jak krwiak, jak ciągła skaza na polu widzenia.

            Byłam przerażona, a i tak ciekawość pchała mnie do przodu. Jeszcze krok i jeszcze jeden. Prawa, lewa, znowu prawa. Coraz biedniej i ciemniej, latarnie przy ulicy rozsypane coraz rzadziej, coraz więcej zepsutych, tylko podsycających ciemność, wokół ani żywego ducha.

            Wiedziałam dokładnie gdzie jestem, w pamięci tańczyły nazwy ulic i skrzyżowania na na mapie Londynu. To tędy w czwartkowa noc Mary Jane Kelly udała się na swój ostatni nocy spacer.

            Wstrzymałam oddech i zajrzałam za załom kamienicy.

            Blask księżyca zatańczył na ostrzu. W oddali przygarbiony jak karzeł głucho dyszał mężczyzna. Cień na ścianie energicznie, a prawie bezszelestnie poruszał dłonią z nożem. W wyobraźni już błagałam o litość, klęczałam i prosiłam, łzy strachu sunęły po policzkach. Ta iskra nagłej myśli, że jak zginę tutaj, w cudowny sposób nie znajdę się nagle z powrotem w Centrum Nauki. Zaczęłam się wycofywać.

            ŁOMOT! Przerwał ciszę. Mężczyzna zastygł w bezruchu. W nerwach upuściłam na ziemię torbę i wszystkie przedmioty. Cicho podniósł się i zrobił krok w moją stronę. Światło gwiazd przebiło się pomiędzy dachami i odkryło częściowo jego postać. Blada twarz; czarny, naciśnięty na czoło cylinder; płaszcz przylegający do ramion, niczym peleryna prestidigitatora; chudy i długie place chirurga; zapadnięta pierś i zaokrąglone plecy, niczym stworzone do skradania się. Kuba Rozpruwacz w pełnej krasie. Czy warto było poświecić wszystko, aby ujrzeć go na własne oczy?

            Wysunął do przodu głowę, obrócił ją raz w prawo, potem w lewo, jak kot, sprężył się, przyszykował do skoku. Czy miałam jeszcze szansę?!

–                    Stop Jack! - krzyknęłam i wysunęłam do przodu otwartą dłoń. - Oklapł lekko, jakby zaskoczony.

–                    Yes, I know who you are and I know what you have done here, but I have come quite a long way to see you and... - zwiesiłam głos.

            I co? Żeby mnie nie skrzywdził? Chciałam go przekonać, żeby przestał? Dowiedzieć się, czy kanoniczna piątka to jedyne ofiary Kuby? Widziałam, że jego początkowe zaskoczenie mija, a sam traci cierpliwość. Mój czas się kończył...

–                    May I ask you a question, Jack? - głębia czarnych oczu i lekkie, niezauważalne prawie skinienie.

–                    That is Mary, - wyszeptałam i wskazałam palcem na ciało. - your fifth victim. Why she was a last one?

            Cisza ciągnęła się w nieskonczoność, aż w końcu upiornie wychrypiał.

–                    Oh no, my dear, the sixth will be the last...

Kartka z pamiętnika Emilii G.

Dear diary!

April 31st, 2016

I want to tell you something completely strange, unusual and very exciting! I was in Victorian times! I travelled to the past while I was drinking a cup, it was so crazy! Don’t you think? I will tell you about that now. Listen…

 I was drinking a very tasty English tea, but that tea was different to all of teas. Suddenly I saw a water whirl in my cup! It chugged down me! I felt very afraid. Then it got dark, so I couldn’t see anything. About ten minutes later I fetched up in the Buckingham Palace. I didn’t know what to do. Soon I decided to go out of that palace. Outside I saw women in very wide dresses, so I thought that this was Victorian times. I love this part of history, of England and because of that I was very happy. I wanted to go for a little trip around the town, London. I wanted to look like a typical Victorian lady, so I bought some wide, full of flowers dresses and beautiful bonnets.

I saw a big poster which preached: “Tomorrow opening of the Crystal Palace! Great diversion! Come to the Crystal Palace in Hyde Park!”.

I’m quite good at history, so I remembered that the Crystal Palace was opened on 1st May in 1851. I also knew that on this opening would be the Royal Family. I wanted to go for a walk and think about it, but I found out that it was already dark. Then I went to sleep near the fountain with many happy thoughts.

Next day I woke up with the best idea I ever had. It was brilliant. I was sure it will change the history! Near the opening I was very nervous. I wanted to save the Queen because I knew that in that time she was ill and she could die. At the opening ceremony I asked:

“Can I talk to the Queen because I know how to cure her?” The servant said I could. I was contented.
- Hello your Majesty! – I said.
- Hello dear girl! You said that you could cure me! Please do that, I feel terrible! – said the ruler.
- Ok, I think, I can do that! – I answered.
- Thanks! – said Queen Victoria.
- Can I ask you some questions? – I asked.
- Sure! – she answered.
- Are your times good?
- No. Really good people never want consideration for their good acts. Nowadays everybody wants a payment for everything. The poorest people are the best! They are really unselfish. I talked to them! Even so my times are not good.
 - You are a very thoughtful Queen and very empathetic.
- I try to be an honest Queen too.
- Ok. Next question. What is the one thing that you wanted to give to your subjects?
- Hm… I want only morality for everyone! This is the most important thing to be happy.
 - Yes, I think so! – I said.

I thought she was very important ruler. Then I gave her a list of medicines to take. After that I said: “Goodbye!” and went out of the room. Two weeks later I read in the newspaper about someone who healed the Queen and who was very smart. I smiled. Then I went for some tea. The water whirl chugged down me again! So I’m here now! This adventure is one of the best in my life. It taught me a lot!

Don’t be a little mouse.
who lives in a big house.
Be good and clever,
if you will,  you would lose never.
Be happy every day and every time,
experience adventures and live always fine!

Kartka z pamiętnika Weroniki K.

Drogi Pamiętniku!

                Kilka dni temu na historii mieliśmy naprawdę ciekawy temat o królowej Wiktorii, ale to nie do końca to o czym chciałam ci dzisiaj napisać. A więc może przejdę do rzeczy.

                W środę tak jak co tydzień mieliśmy historię z naszym wychowawcą. Na tę lekcję historyk przygotował nam temat o królowej Wiktorii, która żyła na przełomie XIX i XX wieku w Wielkiej Brytanii. Mówił o pięknych strojach, które tam noszono i o cudownych zamkach, w których wtedy mieszkano. Pomyślałam, że sama chciałabym żyć w tamtych czasach i być księżniczką. Lekcja się skończyła i jak codziennie wróciłam do domu. Zrobiłam szybko moje obowiązki i położyłam się spać. Przed snem myślałam jeszcze o królowej Wiktorii. Nie wiem ile czasu spałam, ale gdzieś około 23:15 obudził mnie jakiś hałas. Rozejrzałam się dookoła i na środku mojego pokoju zobaczyłam portal. Chwile się wahałam, ale jednak zdecydowałam się do niego wejść. Kilka minut(przynajmniej tak mi się wydaję) leciałam kolorowym tunelem. W końcu upadłam na twardą posadzkę. Wstałam i wydawało mi się, że jestem w zamku, ponieważ wszystko wokoło mnie było pięknie ozdobione drogimi rzeczami. Nagle zauważyłam jakiegoś człowieka, był to chłopak mniej więcej w moim wieku, był ubrany bardzo elegancko i zupełnie inaczej niż w naszych czasach ubierają się nastolatki, nie wiedziałam co robić. Już chciałam się kryć, kiedy on mnie zauważył. Podszedł do mnie i zapytał kim jestem. Powiedziałam, że jestem Weronika, że wleciałam tu przez jakiś portal, który znalazłam u mnie w domu, i ogólnie opowiedziałam mu moją historię. Tajemniczy chłopak też mi się przedstawił, powiedział, że ma na imię Edward , że jest synem królowej, i że jesteśmy w pałacu Kensington, gdzie jego matka się urodziła. Zdziwiło mnie to, ponieważ wiem, że w Polsce od wielu lat nie ma królowej. Pomyślałam, że przeniosłam się w czasie. Zapytałam, której królowej jest synem. Widać było, że zaskoczyło go to pytanie, ale powiedział, że jego matką jest królowa Wiktoria Hanowerska. Domyśliłam się, że Edward musi być księciem. Wpadłam w zakłopotanie, on to chyba zauważył i powiedział, że mam prawo nie wiedzieć wszystkiego, ponieważ jestem tu pierwszy raz. Edward postanowił mnie bardziej upodobnić do księżniczek, które żyły w tamtym wieku. Poprosił swojego lokaja o to, aby przyniósł mi suknie i mnie uczesał. Wyjaśnił również, że jest dzisiaj 20 listopada 1854 roku i królowa wyprawia wielkie przyjęcie z okazji piątej rocznicy zakończenia wielkiego głodu w Irlandii. Szłam razem z Edwardem, przed nami otworzyły się drzwi i wyszła z nich piękna kobieta. Książę szepnął mi tylko, że to jego mama. Nie wiedziałam co zrobić, więc się ukłoniłam. Edward podszedł do królowej i chyba mnie przedstawiał. Nie do końca słyszałam o czym rozmawiali. W końcu podeszli do mnie razem i królowa się ze mną przywitała. Trochę zakłopotanym głosem odpowiedziałam "Witaj Wasza Królewska Mość". Królowa tylko się uśmiechnęła i powiedziała, że mogę tu zostać ile tylko chcę. Podziękowałam. Cały czas się jąkałam. W końcu nie codziennie rozmawia się z członkiem rodziny królewskiej, który w dodatku dawno nie żyje. Edward podszedł do mnie i powiedział, że królowa zgubiła gdzieś swoją złotą koronę i poprosiła nas o jej poszukanie, ponieważ  ona nie ma teraz czasu na zajmowanie się tą sprawą. Postanowiliśmy się nie rozdzielać, ponieważ ja i tak nie znam zamku. Chodziliśmy od komnaty do komnaty i szukaliśmy jakiś poszlak, nie umieliśmy nic znaleźć przez dobrą godzinę. Kiedy przechodziliśmy koło schodów prowadzących na czwarte piętro, usłyszeliśmy, że coś się pod nimi trzaska. Zajrzeliśmy i zobaczyliśmy królewskiego psa- Queena, który trzymał królewską koronę w swojej buzi. Szybko zabraliśmy mu koronę, na szczęście nie była ona porysowana, jak najszybciej zanieśliśmy koronę królowej. Oczywiście bardzo nam podziękowała. Edward, przed zjawieniem się gości, dał mi kilka wskazówek jak zachowywać się przy rodzinach królewskich i znowu kazał mnie przebrać, ponieważ uznał, że wyglądam za bardzo zwyczajnie(według mnie i tak wyglądałam lepiej niż kiedykolwiek). Około 16:00 przyjechali pierwsi goście- gubernator Indii z małżonką. Goście zjeżdżali się przez mniej więcej jedną godzinę. O 17:30 królowa Wiktoria zabrała głos. Mówiła bardzo mądrze. Wszyscy byli pod wrażeniem. O 18:00 zasiedliśmy do uroczystej kolacji. Siedziałam pomiędzy księciem Edwardem, a księciem Norwegii. Było pyszne jedzenie, trochę różniło się od naszego , ale przynajmniej spróbowałam nowych smaków.  Uczta skończyła się około godziny 22:45. Wszyscy cudownie się bawili. Gdy goście pojechali do domu lub poszli spać do pokoi gościnnych, zostałam sam na sam z królową. Postanowiłam zadać jej pytanie, które dręczyło mnie od początku pobytu w zamku: "Jak to jest być królową i rządzić całym krajem?". Wiktoria powiedziała, że była od początku przygotowywana do tego żeby być królową i chce rządzić krajem jak najlepiej, aby nikt nigdy nie był poszkodowany.

Ta odpowiedź dała mi do myślenia, zawsze nawet jak jest się bardzo ważnym nigdy nie powinno zapominać się, że dobro innych jest najważniejsze. Przez te wszystkie emocje, zupełnie zapomniałam o współczesnym świecie i że pewnie ominęłam cały dzień w szkole, a rodzice pewnie odchodzą od zmysłów. Postanowiłam pożegnać się z królową Wiktorią i Edwardem. Trochę czasu zajęło nam jeszcze znalezienie portalu, który zabierze mnie z powrotem do domu. Rodzina królewska powiedziała, że mogę wpadać kiedy tylko będę chciała i oni zawsze mnie ugoszczą. Jeszcze raz się z nimi pożegnałam i weszłam do portalu. Znowu tak jak przedtem leciałam długim, kolorowym tunelem przez parę dobrych minut. Bałam się co rodzice powiedzą na to, że nie było mnie cały dzień w domu i nie dałam żadnego znaku życia. Gdy znalazłam się znowu w moim pokoju i spojrzałam na godzinę w telefonie zorientowałam się, że tam czas płynie inaczej niż u nas i chodź tam byłam cały dzień to tu minęło tylko kilka minut. Portal, przez który przechodziłam zniknął. Ciekawe czy jeszcze kiedyś się pojawi? Położyłam się spać, ponieważ byłam strasznie zmęczona po tym całym dniu w innym świecie. Następnego dnia poszłam do szkoły jak gdyby nigdy nic. Nie opowiadałam nikomu o mojej nocnej wyprawie, bo i tak nikt by mi w to nie uwierzył, albo zaraz jacyś naukowcy weszliby do mojego pokoju i zaczęli szukać maszyny do podróżowania w czasie. Wolę to zachować tylko dla mnie. Na szczęście gdy pan z historii zrobi nam z tego kartkówkę to będę wszystko wiedziała.

                A teraz kończę z tym pisaniem, bo miałam bardzo wyczerpujący tydzień i idę spać. Dobranoc pamiętniczku!

Kartka z pamiętnika Natalii W.

1 maja 1851 roku

 

Dzień ten był szczególny, ponieważ dzisiaj brałam udział w uroczystym otwarciu przez Królową Wiktorię, pierwszej "Wystawy Światowej". Wystawa ta została zorganizowana przez męża naszej królowej, księcia Alberta. Wspólnie z parą królewską w "Pałacu Kryształowym", mogłam podziwiać zdobycze najnowszej techniki, co było dla mnie nie lada przygodą. Podziwiałam tam tysiące różnych eksponatów. Największe wrażenie wywarła na mnie 24-tonowa bryła węgla, silnik lokomotywy i oczywiście urzekający diament koh-i-norr, jeden z największych na świecie. Nieco osobliwym okazem był wypchany słoń z Indii, szczerze mówiąc trochę się go bałam. Ten dzień zapamiętam jako jeden z najwspanialszych dni w moim życiu. Niestety nie spełniło się jedno z moich marzeń, aby móc porozmawiać z Królową i zadać jej pytanie:" co czuła, gdy jako 18-letnia dziewczyna wstępowała na tron?".

Może kiedyś.......

Kartka z pamiętnika Kornelii K.

Drogi pamiętniku!!!                                                        28.05.2016

 

Piszę, ponieważ dziś stało się coś dziwnego i niewiarygodnego. Gdy się obudziłam nie byłam w swoim pokoju tylko w XIX wiecznym Londynie. Zapytałam się pewnego przechodnia o dokładną datę, a on odpowiedział, że dzisiaj jest 22 czerwca 1853 roku.

Z początku nie wiedziałam kim jest ten przechodzień. Po chwili zorientowałam się, że jest nim słynna matematyczka angielska Ada Lovelace.

Zaprosiła mnie do swojej pracowni, abym była jej asystentką. Pani Lovelace pokazała mi maszynę analityczną. Zapytałam się jej czy maszyna zadziała. Odpowiedziała, że tak długo pracowała nad jej programem, że nie ma opcji, żeby nie zadziałała. Rzeczywiście przy pomocy jednego guzika maszyna zadziałała. Była to najbardziej zaskakująca przygoda mojego życia.

Kartka z pamiętnika Zuzanny P.

Drogi Pamiętniku! Nie uwierzysz co mnie dziś spotkało! <3

Jak wspomniałam przy ostatnim wpisie, razem z panem Brownem pracowałam nad moim projektem, w którym mój nauczyciel jak zwykle wprowadził kilka zmian ,za co mu dziękuje , bo inaczej maszyna by nie zadziałała . Nie powiedziałam Ci ,co to za maszyna, a więc uzupełniam dane. Ma mi ona pozwolić na przeniesienie się w przeszłość , maksymalnie do XIX wieku i jak na razie tylko do Wielkiej Brytanii. Nie mogę o niej nikomu w obecnej chwili mówić ,choć dziś spróbowałam na własnej skórze jak działa. Postanowiłam ,żeby było ciekawie, przenieść się do czasów panowania Jerzego III Hanowerskiego, który jak każdemu wiadomo na starość zwariował .Podobno cierpiał na porfirię. Najbardziej jednak zaciekawiło mnie w nim to ,że porównywano go z ,,Szalonym Kapelusznikiem’’ z ,,Alicji w Krainie Czarów’’. Wracając do mojej opowieści ,kiedy uruchomiliśmy maszynę według naszych założeń miała mnie przenieść do momentu ,kiedy król Jerzy właśnie odbywał pogawędkę z drzewem ,gdyż myślał ,że to król Prus .Miałam zamiar podszyć się pod ,,gadające’’ drzewo choć nikomu o tym nie powiedziałam. Dodatkowo otrzymałam możliwość odbycia 4-tero godzinnej podróży w przeszłość, a więc razem z królem Jerzym miałam zamiar udać się na wieś gdyż uwielbiam naturę ,tak sam jak ten Szalony Król. Maszyna zadziałała i poczułam lekkie mrowienie na skórze, i już chwilę później znajdowałam się w XIX-wiecznej Anglii przed pałacem króla Jerzego III ,a tuż obok , nie uwierzysz, zobaczyłam, jak on podchodzi do drzewa i wyciąga rękę na powitanie: -Och witaj mój drogi!-rzekł.-Dlaczego mam przyjemność Cię tu gościć?-odezwał się do drzewa. Musiałam się bardzo wysilić ,żeby nie wybuchnąć śmiechem ,gdyż czułam się jak w kabarecie.,, To chory człowiek a nieładnie się z takich ludzi naśmiewać!’’- skarciłam w myślach sama siebie. Od razu spoważniałam i ukryłam się za drzewem. -Jak ci życie mija ,mój drogi-usłyszałam króla. Zniżyłam głos i odrzekłam , udając drzewo: -Dobrze, tak się cieszę , że tu jestem. I tak król zaczął opowiadać co wydarzyło się od ,,mojego’’ wyjazdu. Usłyszałam wiele ciekawych poglądów króla i okazało się ,że mamy dużo wspólnego, lecz z powodu mojej nie uwagi ,minęła już połowa czterogodzinnej wyprawy. W moim imieniu, a raczej króla Prus, poprosiłam aby oprowadził moją osobę po swoim zamku i ogrodach. Zgodził się ochoczo i zaprosił do sierotka, gdy zbliżała się pora popołudniowej herbatki. Ale zdziwiłam się gdyż ,nikt nie pytał mnie kim jestem. Wypiliśmy popołudniową herbatę i już wiem dlaczego Anglicy mają w zwyczaju ją pić. Jest po prostu niebiańska. Król zaczął mnie oprowadzać po pałacu, lecz nie potrafiłam się skupić na architekturze, bo według mnie była daleko w dole, w porównaniu z ogrodem. Ten cudowny zagajnik, był niemożliwie piękny. Rosły tu najróżniejsze kwiaty ,w najpiękniejszych kolorach. Zdobyłam się w końcu na odwagę i zapytałam to co chciałam usłyszeć: -Jak to jest być królem? Czy ty naprawdę chciałeś i chcesz być królem? - Oczywiście ,że chcę, chodź muszę przyznać ,że bałem się tego co ludzie sobie o mnie pomyślą i do dziś się tego obawiam ,lecz uwielbiam rządzić tym krajem, chodź niestety niedawno straciliśmy nasze zamorskie kolonie, ale wszystko ma swoje lepsze i gorsze strony. Wiedziałam ,że na jego odpowiedź nie wpływa choroba ,lecz szła ona prosto z królewskiego serca. Mój czas powoli się kończył, więc pożegnałam się z jego wysokością, odeszłam na bok i w tym czasie poczułam znajome mi mrowienie na skórze.

Kartka z pamiętnika Julii K.

Dziś spotkała mnie niesamowita przygoda, a mianowicie przeniosłam się w czasie nie wiem jak ale do rzeczy. Obudziłam się wczesnym rankiem w pięknej komnacie. Zorientowałam się, że nie jestem w domu tylko w ogromnym zamku! Wstałam patrzę a na stoliku nocnym leży zaproszenie do Opactwa Westminsterskiego na koronację Wiktorii Hanowerskiej. Ubrałam się i poszłam na śniadanie. Przy okazji spotkałam lokaja który uświadomił mi, że jest 28.06.1838. Bardzo się ucieszyłam, że wezmę udział w tak ważnym wydarzeniu historycznym. Po śniadaniu lokaj przyniósł mi piękną suknię do komnaty. Ubrałam się w nią i weszłam do karocy, którą pojechałam na koronację. Po koronacji która trwała, aż 5 godzin, miałam okazję spotkać się z królową Wiktorią i z nią porozmawiać. Zadałam jej m.in. to pytanie: Jak to jest być królową, i mieszkać w takim pięknym zamku? A jej odpowiedź była następująca: Królową oficjalnie jestem od dzisiaj, ale od dziecka byłam przygotowywana na to, że nią zostanę. Zamek jest ogromny i lubię w nim przebywać. A teraz chodźmy na dół na oficjalną kolację jesteś pewnie bardzo głodna, jak ja. Zjadłam kolację, położyłam się w łóżku i westchnęłam: Ach, ale piękny dzień. Z łatwością zasnęłam co się rzadko zdarza. Rano obudziłam się i zauważyłam, że znowu jestem w XXI wieku, w 2016 roku, w moim łóżku z ukochanym psem. Szkoda, że to był tylko sen.

Kartka z pamiętnika Alicji W.

Znowu spotkałam się z szalonym naukowcem. Dziś pokazał mi on bardzo dziwną maszynę. Okazało się, że może ona przenieść w czasie osoby, zwierzęta lub przedmioty. Początkowo nie chciałam wierzyć. Ten staruszek skonstruował już bardzo wiele tajemniczych urządzeń, lecz żadne z nich nie działało poprawnie. Wynalazca poprosił, abym spróbowała się przenieść w czasie. Bez  zastanowienia zgodziłam się, gdyż nie wierzyłam w udanie tego przedsięwzięcia. Przebrałam się w starą sukienkę, którą przygotował mi wcześniej staruszek. Naukowiec pokrótce wyjaśnił mi jak obsługiwać kapsułę i po chwili siedziałam wygodnie w fotelu maszyny. Nacisnęłam guzik z napisem "start". Nagle wszystko się rozmyło i jakaś niewidzialna siła przycisnęła mnie do fotela. Z trudem wybrałam datę: 14 grudnia 1861 oraz miejsce : Londyn . Wtem coś szarpnęło, maszyna zatrzymała się. Ostrożnie uchyliłam drzwi kapsuły. Moim oczom ukazała się zatłoczona ulica i dwóch pełniących służbę policjantów. Wydałam cichy, triumfalny okrzyk: " tak, miałam rację, maszyna nie działa". Coś mi się jednak nie zgadzało. Nigdzie nie było widać ani anten telewizyjnych ani samochodów. Może jednak maszyna działała? Kobiety były ubrane w barwne, ozdobione licznymi koronkami suknie. Posiadały one wiele falban i najwyraźniej wyposażone były w ogromną liczbę podszewek. Były one bardzo długie, prawie dotykały ziemi. Włosy każdej z kobiet były misternie upięte w koki. Mężczyźni byli ubrani w eleganckie garnitury. W epoce wiktoriańskiej tak właśnie się ubierano. Hm... dziwne, nawet gdyby wynalazek działał, to coś w tym ulicznym zgiełku mi nie pasowało ...  Większość ludzi nie wyglądała na wesołych. Można by nawet powiedzieć, że są oni ponurzy. Czasy panowania Królowej Wiktorii zawsze wydawały mi się wesołe. Czemu w takim razie kilkanaście osób było ubranych na czarno, a w niektórych oknach paliły się świece? Czyżby  Królowa Wiktoria umarła? Nie, przecież według maszyny  jest dopiero rok 1861. Chcąc upewnić się, że maszyna działa podeszłam do przypadkowej kobiety:

- Przepraszam czy mogłaby mi pani powiedzieć jaka jest dzisiaj data?

- 14 grudnia 1861roku, czyli dzień odejścia do zmarłych Księcia-Małżonka - powiedziała nie zwalniając kroku.

Książę-Małżonek hm... Oczywiście! Chodzi o Księcia Alberta, męża Królowej Wiktorii. Królowa nosiła po nim żałobę przez czterdzieści lat. Wychodzi więc na to, że maszyna działa, ale dlaczego widziałam współczesnych, angielskich policjantów. Musiałam mieć bardzo zdziwioną minę, gdyż podszedł do mnie jakiś mężczyzna.

- Czyżbyś się zgubiła?

- Nie - odparłam.

- Widzę, że wpatrujesz się w policjantów. Mogę się pochwalić, że to my, powołaliśmy do życia te oddziały. Mają one chronić ludność przed przestępcami.

W głowie zaświtała mi myśl. Ach tak, "Bobby" to zdrobnienie od Roberta.

- Czy pan Robert Peel? - zapytałam.

- Nie, dziecko kochane -rzekł wyraźnie rozbawiony mężczyzna- Pan Peel był jednym z moich poprzedników. Ale... masz rację, to właśnie jemu Jej Królewska Mość poleciła stworzenie policji.

- Nazywam się Henry Temple...

- Lord Palmerstone, premier Wielkiej Brytanii?

- Zgadza się.

- Czy mogę zadać panu pytanie? - nie czekając na odpowiedź  kontynuowałam - Dlaczego popiera pan niewolnicze Skonfederowane Stany Ameryki, skoro jest pan przeciwnikiem handlu niewolnikami?

- Owszem osobiście nie popieram niewolnictwa, lecz dla dobra Wielkiej Brytanii powinniśmy wesprzeć rolnicze Południowe Stany, gdyż będą one doskonałym rynkiem zbytu dla naszego kraju. Niestety parlament nie podziela do końca mojej opinii, gdyż 13 lipca oficjalnie ogłosiliśmy neutralność Wielkiej Brytanii w tym konflikcie...

Nagle coś trzasnęło, zakręciło mi się w głowie i znalazłam się w laboratorium szalonego naukowca. Okazało się, że maszyna miała jakieś usterki i wróciła sama do naszych czasów. Naukowiec przestraszył się i sprowadził mnie do teraźniejszości. Szkoda, bo chciałam jeszcze o coś zapytać  Lorda Palmerstona. Mam nadzieję, że szalonemu naukowcowi uda się szybko naprawić maszynę  i będę mogła kontynuować tę wspaniałą przygodę.

Kartka z pamiętnika Bartłomieja K.

Moja historia zaczyna sie na statku HMS Calcutta płynącym pod dowództwem Davida Collins’a. Zawsze chciałem zwiedzać świat. Ciekawiło mnie co jest poza Londynem. Zaciągnąłem się na statek jako majtek, zostawiłem moją norę w której mieszkałem . W Londynie nic mnie nie trzymało pracowałem do siódmej wieczorem i to  bardzo ciężko, jedyną rozrywką był wieczór w szynku. Nie chciałem tak dalej żyć. Postanowiłem spróbować życia w Nowej  Holandii. Płynąłem  razem z różnymi skazanymi za przestępstwa. Widziałem na pokładzie człowieka, który ukradł dla swojej narzeczonej szal ze sklepu w Newhawen - nazywa się Joseph Potaski i pochodził z Polski. Został skazany za to na kilka lat pobytu w  Nowej  Holandii. Razem z nim płynęli  jako wolni osadnicy jego narzeczona Catherine i syn Józef.

Po ukończeniu długiego rejsu, podczas którego zmarło kilka osób statek zawinął do Port Phillip Bay do  Nowej Południowej Walii 9 października 1803 roku. Nie było to odpowiednie miejsce do życia przede wszystkim z braku wody, nie mówiąc już o niebezpieczeństwie grożącym ze strony Aborygenów i niepokojów wśród angielskich żołnierzy. Już pod koniec stycznia 1804 roku zdecydowano by wyjechać stamtąd. Znaleźliśmy swoje miejsce do życia na terenie Van Dieman’s Land. Tam każdy wolny osadnik dostał kawałek ziemi, którą mógł uprawiać. Bardzo ciężko pracowałem, by zamienić kawałek ugoru w ziemię uprawną, dostałem też nasiona roślin, które mogłem uprawiać. Musiałem też budować dom ale przede wszystkim pomagałem  budować osady, które później przekształciły się w miasta portowe. Przez pierwsze lata warunki życia były bardzo ciężkie, czasem przymierałem  głodem, ponieważ nie  bardzo znałem się na rolnictwie, a jeszcze mniej na połowie ryb, także znajomość zwierząt i roślin jadalnych w tej części świata była jeszcze niewystarczająca by się spokojnie wyżywić. Bardzo się dziwiłem mieszkającym na tych terenach zwierzętom, śmieszyły mnie skaczące stwory zwane kangurami, ptaki z długą szyją niepotrafiące fruwać.  Z czasem zacząłem hodować owce co pomogło mi przeżyć a nawet wzbogacić się. Sprzedawałem  skórę i wełnę owiec. Miałem pewną przygodę związaną z moimi owcami. Pewnego dnia usłyszałem dziwne głosy , coś jakby  wycie upiora. Owce stłoczyły się w kącie pastwiska. Załadowałem strzelbę i poszedłem w kierunku dziwnych głosów. Zobaczyłem przy ogrodzeniu duży płowy łeb, szczerzące się kły i parę żółtych ślepi. Był to dziki pies dingo, miał złamaną łapę. Zaopiekowałem się nim i udało się go oswoić. Towarzyszył mi wiernie przez wiele lat.

 

 

Słyszałem o skarbach jakie skrywały ziemie Australii, kilku moich znajomych wybrało się na poszukiwanie złota. Spotkałem też innych polaków np.: podróżników Sygurda Wiśniowskiego i Seweryna Korzelińskiego, którzy opowiadali ciekawe historie o pracy w kopalniach złota.

Widziałem też polskiego odkrywcę i geologa Pawła Strzeleckiego. Znalazłem znajomego ze statku Josepha Potaskiego.  Rodzinie Josepha Potaskiego nadano wolność w 1810 roku. Potascy byli wspaniałymi rolnikami, producentami kukurydzy i pszenicy. Uprawiali tego tyle, że starczyło na zaopatrzenie całej wyspy i jeszcze nadwyżki zostawały!.  

Kiedyś zadałem mu pytanie czy podoba mu się życie w Australii. Odpowiedział, że jego losy mogłyby sie skończyć na zesłaniu na Sybir ponieważ brał udział w Powstaniu Kościuszkowskim. W Australii mimo wszystko miał większe szanse na przeżycie. Gdyby Potaski  wiedział, że jego potomek zostanie politykiem, premierem stanu Wiktoria (Denis Napthine)...

Kartka z pamiętnika Katarzyny K.

Czeladź, 29.05.2016 r.

Kochany Pamiętniku!                                                                

Dzisiaj spotkała mnie niesamowita przygoda.

Pojechałam z klasą na wycieczkę do muzeum. Na miejscu spotkaliśmy przewodnika

 i rozpoczęliśmy zwiedzanie. Przechodząc obok konserwatorów usłyszałam, że za drzwiami z dostępem tylko dla nich, znajduje się nowy eksponat. Po chwili zauważyłam drzwi, o których rozmawiano. Moja ciekawość zwyciężyła i poszłam sprawdzić, co znajduje się w tamtym pomieszczeniu. Odłączyłam się od grupy i weszłam do pokoju. Był tam tylko dziwny fotel. Przycupnęłam na nim i BUM! – wylądowałam … w Rosji, a dokładniej na Krymie (ale o tym dowidziałam się później).

Zdziwiłam się – nie powiem, ale jeszcze bardziej zdumiał  mnie odgłos wystrzałów… Znalazłam się  na froncie wojny krymskiej, do której przyłączyła się Wielka Brytania pod koniec  XIX wieku!

Nie dane mi było tego przemyśleć, bo niedaleko usłyszałam rozmowę i szybkie kroki zmierzające  w moją stronę.

- Niestety nie możemy pani przyjąć  - oznajmił komuś damski głos

- Rozumiem. Szkoda, że nie będę mogła wam pomóc – odpowiedział ze smutkiem drugi głos. Usłyszałam oddalające się kroki jednej z osób i moim oczom ukazała się ciemnoskóra kobieta w średnim wieku. Była smutna. Chciałam ją pocieszyć, ale nagle nie wiadomo skąd, pojawił się żołnierz krzycząc po angielsku, że jego ranny kolega potrzebuje pomocy.

Nieznajoma zerwała się jak oparzona i pobiegła za żołnierzem i ( chyba przez przypadek) pociągnęła mnie za rękę prosząc o pomoc przy chorym – nie mogłam odmówić.

Po paru minutach dotarliśmy do ledwo przytomnego żołnierza z krwawiącą nogą. Matka Seacole ( tak ciemnoskórą kobietę nazywali żołnierze ) rozkazała zanieść rannego mężczyznę do swojego lekarskiego namiotu.

Po dotarciu na miejsce kobieta obejrzała rany żołnierza i stwierdziła, że trzeba wyjąć pocisk z nogi,  a przy tym uważać na pacjenta, który stracił już dużo krwi.

Nie da się opisać mojej miny, gdy Mary Seacole powiedziała mi, że będę jej pomagać w zabiegu. Patrzenie jak pielęgniarka wyciąga pocisk z nogi, było okropne, ale na szczęście moim zadaniem było zagadywanie żołnierza i podawanie różnych narzędzi.

Dowiedziałam się od rannego, że nazywa się James Newman i został postrzelony na froncie, ponieważ trwa wojna o Krym, o czym co jakiś czas przypominały odgłosy strzelaniny.

Kiedy zapytałam o datę dzisiejszego dnia, James zaśmiał się, po czym skrzywił się  z bólu.

- Jest dzisiaj 2 października 1854 roku – oznajmił.

Myślę, że moja reakcja była bezcenna, bo Newman znów się zaśmiał, co sprawiało mu ogromny ból, a ja otrzymałam karcące spojrzenie ze strony Mary.

Po udanym zabiegu i zabandażowaniu rany, James podziękował mi i Matce Seacole za uratowanie życia i wciąż osłabiony został odprowadzony przez przyjaciół, aby odpocząć.

Potem siedziałam z bohaterką żołnierzy w jej namiocie, a między nami panowała niezręczna cisza, którą przerwała Mary.

- Dziękuję ci dziecko za pomoc – z widoczną ulgą powiedziała. Popatrzyła na mnie, po czym kontynuowała – bez ciebie tamten człowiek cierpiałby dużo bardziej – uśmiechnęła się do mnie, a ja ten uśmiech odwzajemniłam .

-Kiedy się spotkałyśmy, ktoś pani czegoś odmówił  i była pani bardzo smutna? Co się stało? Czy mogę jakoś pomóc?– zapytałam.  Zawstydziłam się i cichutko wyszeptałam – Przepraszam,  nie powinnam się py…

- Nie przepraszaj, odpowiem na wszystkie pytania. Chciałam dołączyć do grupy Sióstr Miłosierdzia, które organizuje  Florence Nightingale, ale nie przyjęła mnie…, ze względu na mój kolor skóry… Wcześniej pytałam ją o to w Londynie, a kiedy mi odmówiła, zebrałam pieniądze i przyjechałam na własny koszt, by pomagać rannym. Dziś pytałam po raz drugi – słyszałaś odpowiedź.

- Jak mogła pani nie przyjąć ?! – byłam szczerze zdziwiona i oburzona – przecież pani pewnie jest lepszą pielęgniarką od niej – krzyknęłam.

Mary Seacole westchnęła i podziękowała mi za te ciepłe słowa.

- Lubi pani tę całą Florence Nightingale ? – zapytałam z czystej ciekawości.

- Lubienie nie ma tu nic do rzeczy – zaśmiała się – podziwiam ją i szanuję za to co robi. Myślę, że gdyby ta decyzja zależała tylko od niej, pracowałybyśmy razem pomagając tym rannym biedakom, ale musi liczyć się ze zdaniem innych – przerwała i spojrzała na mnie. – Plotki, że się nie lubimy i ze sobą rywalizujemy, są fałszywe.

- Rozumiem  i podziwiam was obie za to, co robicie dla tych żołnierzy- powiedziałam i wyściskałam Matkę Seacole żegnając się z nią.

A potem znalazłam się w tym samym pokoju, z którego przeniosłam się na Krym, obejmując powietrze, bo Mary, tak jak tajemniczego fotela, już nie było.                              

Kartka z pamiętnika Macieja C.

Ze wspomnień sługi Króla Jerzego III Hanowerskiego

                                                                                                             6 listopad 1816, Anglia, Wielka Brytania

                                  Męczący Król!

 

      Dzień w pracy z chorym psychicznie Królem Jerzym III, już nie umiem z nim wytrzymać! Tu lata nago po ogrodzie a ja za nim jak głupi! Raz piszczy, raz pieje a raz zamienia się w wilka. Naprawdę nie umiem wytrzymać. Prosiłem jego żonę, dzieci abym mógł się z kimś zmienić i dostać inne stanowisko, ale NIE!!!

     Dziś Król, w jego posiadłości w Londynie cały czas narzekał i się martwił. Mówił :

- Londyn jest cały zalany falą powodzi! Widzisz? Popatrz! Nadciągają wielkie chmury, zaraz umrę! - patrzał przez okno i martwił się a na dworze świeciło słońce! Nie padał deszcz, ani nie wiał wiatr. Tylko on sobie coś uwidział! Spytałem się Jego Wysokości :

- Dlaczego Król Jerzy III tak narzeka, przecież nie spadła od tygodnia ani jedna kropelka deszczu?

- Jak to nie? Przecież pada i pada a ja się boję, że rozpoczyna się KONIEC ŚWIATA!!! - krzyczał. Nagle postanowił usiąść na podłodze i zaczął mówić :

- Moja kochana, Amelio! Powiedz mi czy będzie koniec świata?........A czy ja umrę?.......Spytaj się Boga.......Potem znów porozmawiamy - myślałem, że zaraz zwariuje! Następnie Król zaczął przeszukiwać szafy, wyciągnął czarne ubranie i się w nie przebrał.

- Dlaczego Jego Wysokość ubiera czarne szaty? - spytałem.

- Przecież umarł Król Jerzy III, należy nosić żałobę! - co on mówił, tego już było za wiele!!! On, Król Jerzy III nosił żałobę za Króla Jerzego III!!! Już nie wytrzymałem, postanowiłem wziąć tydzień urlopu i wyjechać do Hull. Na szczęście Królowa zgodziła się na moją propozycję.

   Przyszedłem do domu wymęczony, zacząłem się pakować i właśnie teraz piszę tą kartkę w moim pamiętniku. Może kiedyś będę się śmiał z tego wydarzenia, ale dziś......nie!

Kartka z pamiętnika Wanessy D.

Drogi pamiętniku!

Moim marzeniem od zawsze było przenieść  się w przeszłość do czasów wiktoriańskich. Gdy byłam u cioci nagle stało się coś dziwnego, do dziś nie wiem w jaki sposób, ale przeniosłam się w przeszłość. Kiedy już tam trafiłam – a było to 20.05.1840 r. - na samym początku zadałam królowej Viktorii pytanie: Skąd tak naprawdę wzięły się stroje noszone przez parę królewską?, na co ona odpowiedziała, że gorsety, koronki, marszczenia, kokardy, krezy, kamee oraz bogato zdobiona biżuteria – to są elementy charakteryzujące styl wiktoriański, nie są zbyt wygodne, jednak są oznaką pozycji społecznej kobiety. Niestety moja przygoda z królową była krótka, lecz dowiedziałam się jak naprawdę wygląda obiad w królestwie, czym zajmują się służący, królowa dała mi przymierzyć swoje szaty i przepiękne buty. Nie wszystko jeszcze opisałam, ponieważ zapomniałam o bardzo ważnym przygodzie, jaką było zwiedzanie komnat w królestwie, które są naprawdę ogromne i piękne, aczkolwiek porównując do obecnych czasów skromnie urządzone; Po powrocie do domu opowiedziałam wszystko rodzicom, którzy nie byli w stanie mi uwierzyć.

Kartka z pamiętnika Wiktorii K.

10 luty 2016/ 10 luty 1840

 

Rano jak co dzień wstałam, ubrałam się i zjadłam śniadanie. Nic nie wskazywało, że jeszcze tego samego dnia przeżyję niezwykłą przygodę. Wyjrzałam przez okno i zadowolona stwierdziłam, że pogoda jest idealna na bitwę na śnieżki. Ubrałam więc kurtkę i wyszłam na dwór po koleżanki. W drodze do domu jednej z nich zaczepiła mnie nieznajoma kobieta. Była ubrana naprawdę wyjątkowo. Miała na sobie długą pelerynę sięgającą do ziemi, przepasana była grubym wełnianym szalem, a głowę miała okrytą pstrokatą chustą. Na jej rękach podzwaniały liczne pierścienie i bransolety. Podeszła do mnie i złapała mnie za rękę. Zdążyłam tylko krzyknąć :

  • Co Pani robi ? !

Ziemia zaczęła zapadać się pod moimi nogami przed sobą widziałam tylko bezdenną otchłań. Nagle zamknęłam oczy i straciłam przytomność. Gdy się ocknęłam leżałam na trawie przed dziwnym budynkiem przypominającym pałac. Powoli wstałam i rozejrzałam się dookoła. Obok mnie przebiegła kobieta w sukni wyglądającej jakby z innej epoki. Kiedy mnie zauważyła od razu zawróciła i wykrzyknęła:

  • Jak panienka wygląda ? Dziś jest przecież wyjątkowy dzień, czemu panienka jeszcze nie przebrana w odświętną suknię? - po czym chwyciła mnie za rękę i pociągnęła w stronę bocznego wejścia do dziwnego budynku.

  • No tak – pomyślałam - ta dziwna kobieta na pewno przeniosła mnie w czasie. Ciekawe tylko gdzie i kiedy?

Poszłam posłusznie za kobietą i już po chwili znajdowałam się w naprawdę osobliwej garderobie. W szafie wisiało mnóstwo ozdobnych sukni podobnych do tej, które miała na sobie nieznajoma. Zdjęła ze mnie brudną odzież i zaczęła ubierać mi jedną z sukni. Czułam się naprawdę niezbyt wygodnie, miałam wrażenie, że sztywny gorset ściska wszystkie moje wnętrzności. Kiedy kobieta kończyła już zapinanie sukni zapytałam się jej prosto z mostu:

  • Czy mogłaby mi Pani wytłumaczyć, gdzie jestem oraz jaka to wyjątkowa uroczystość się dzisiaj odbędzie?

  • To ty nie wiesz? Dzisiaj jest 10 lutego 1840 r i odbędzie się ślub królowej Wiktorii. Och, no właśnie ty przecież nie jesteś żadną z jej służących. W takim razie kim jesteś i skąd się tu wzięłaś?

  • W sumie to sama do końca nie wiem. Przeniosłam się tu w czasie z przyszłości. A tak w ogóle to gdzie się znajdujemy?

  • W pałacu Św. Jakuba w Londynie. No dobrze, w takim razie zostań już w tej sukni, będziesz uczestniczyła w uroczystości razem ze służącymi, a potem pomyślimy co z tobą zrobić. Tak w ogóle nazywam się Helena, możesz nazywać mnie Hela, zajmuje się ubiorem wszystkich osób pracujących w zamku.

  • Dobrze, bardzo dziękuję za gościnę. Przepraszam, że wcześniej się nie przedstawiłam mam na imię Wiktoria.

Helena zaprowadziła mnie więc prosto do Kaplicy Królewskiej i usadziła obok służby. Ceremonia była naprawdę uroczysta i wystawna. Kiedy już zakończono wszelkie świętowanie Hela zaproponowała, abym stawiła się przed oblicze królowej – może ona będzie wiedziała w jaki sposób będę mogła dotrzeć z powrotem do swojego domu i czasów. Byłam naprawdę zestresowana nie codziennie przecież rozmawia się z królową. Weszłam więc do sali wizytowej i czekałam, aż królowa pozwoliła mi usiąść. Gdy zajęłam miejsce ta odezwała się do mnie zupełnie nieoficjalnym tonem:

  • Co cię do mnie sprowadza?

  • Również nazywam się Wiktoria. Przez przypadek przeniosłam się do Waszych czasów z przyszłości i bardzo chciałabym z powrotem przenieść się do domu.

  • Niestety niezbyt potrafię Ci pomóc, mogę jednak zapewnić Ci na ten czas zamieszkanie.

  • Jestem niezwykle wdzięczna Waszej królewskiej Mości za okazaną pomoc. Czy mogłabym zadać królowej kilka pytań? Ludzie z moich czasów chętnie dowiedzą się więcej o tak wspaniałej królowej.

  • Oczywiście pytaj o co chcesz.

  • Czy nie przeszkadzają Waszej Królewskiej Mości te wszystkie suknie i gorsety, według mnie są strasznie niewygodne.

  • Ależ nie, jestem już do nich przyzwyczajona i raczej mi nie przeszkadzają.

  • Czy Wasza Królewska Mość lubi zwierzęta?

  • Tak, zdecydowanie tak. Szczególnie kochanymi przeze mnie zwierzętami są konie oraz psy.

  • Czy zamierza królowa odbyć w najbliższym czasie jakąś zagraniczną podróż?

Nie usłyszałam jednak odpowiedzi na to pytanie, ponieważ zrobiło mi się czarno przed oczami i znów straciłam przytomność. Kiedy się obudziłam znów byłam na dworze niedaleko domu mojej koleżanki. Rozejrzałam się dookoła. Nigdzie nie było widać tajemniczej kobiety, która zabrała mnie w tę niesamowitą podróż i przeniosła w czasie...

bottom of page